Recenzja filmu

Krótki film o zabijaniu (1987)
Krzysztof Kieślowski
Mirosław Baka
Krzysztof Globisz

Krótki film o manipulowaniu widzem?

Żyjemy w parszywych czasach rozgrzeszania w imię intencji, motywacji, trudnego dzieciństwa i postępowego humanizmu. Fakty i czyny się nie liczą i ta tendencja jest widoczna od od kilku dobrych
Żyjemy w parszywych czasach rozgrzeszania w imię intencji, motywacji, trudnego dzieciństwa i postępowego humanizmu. Fakty i czyny się nie liczą i ta tendencja jest widoczna od od kilku dobrych dziesięcioleci, a właściwie cały XX wiek do tego dążył poprzez ślepy rozwój podmiotowości. Krzysztof KieślowskiKrzysztof Kieślowski wpisuje się w ten schemat "Krótkim filmem o zabijaniu". I niestety – jak pokazują oceny tegoż agitacyjnego dziełka – robi to skutecznie.

Oto poznajemy trzech bohaterów krwawego spektaklu: młodego Jacka (Mirosław Baka), taksówkarza Mariana (Jan Tesarz) i adwokata Piotra Balickiego (Krzysztof Globisz). Widz od razu ma świadomość, że w pewnym momencie dojdzie do zetknięcia się losów tych postaci. Tak jest w istocie. Jacek morduje taksówkarza, a nowo zaprzysiężony adwokat zostaje przydzielony do obrony mordercy, co traktuje jako swoistą misję, tym bardziej że chłopak skazany jest na karę śmierci. Ta historia staje się dla Kieślowskiego pretekstem do zbudowania obrazu, który stawiałaby pod znakiem zapytania zasadność kary śmierci. I chociaż sam jestem jej zwolennikiem, to wiem, że powstały filmy, które w sposób merytoryczny mogą włączyć się w polemikę na temat tego środka karania. Tak nie jest w przypadku "Krótkiego filmu o zabijaniu". Dzieło Kieślowskiego operuje takimi uproszczeniami i chwytami, że nie sposób włączyć go w tę dyskusję, bo byłoby to uwłaczające dla inteligencji widza.

Już samo przedstawienie postaci Jacka i taksówkarza Mariana jest wyraźnie ukierunkowane na pogłębienie jednej postaci i uprzedmiotowienie drugiej. Bo Marian nie został uprzedmiotowiony z chwilą morderstwa. Nie, Kieślowski uprzedmiotowił go już od samego początku. Postać ta jest skrajnie odpychająca, zainteresowana wyłącznie własnymi korzyściami i, przede wszystkim, nieżyczliwa ludziom i światu. Co więcej, reżyser natrętnie podsuwa odbiorcy myśl, że Marian sam jest sobie winien, bo nie zdecydował się zabrać najpierw pewnego młodego małżeństwa, a potem pijanego jegomościa, co sprawiłoby, że uniknąłby kontaktu z przyszłym zabójcą. Człowiek ten uśmiecha się dosłownie jeden raz: kiedy przepuszcza dzieci idące ulicą. We wszystkich innych scenach widzimy nalaną twarz mizantropa, która aż kipi żółcią. Po drugiej stronie mamy zamyślonego Jacka w skórzanej kurtce. Jego postać budzi zupełnie inne skojarzenia. Jest zamyślony, a więc zapewne przeżywa jakiś wewnętrzny dramat. Uśmiecha się do małych dziewczynek i potrafi zdobyć się na spontaniczny gest wystrzelenia porcji jedzenia z łyżki w ich kierunku. Nie wspominam już nawet o łzawym monologu tuż przed egzekucją, w którym Jacek jawi nam się już w pełnej krasie człowieczeństwa. Czy Mariana poznaliśmy w ten sposób? Czy widz miał szansę? Nie. Bo taki był cel Kieślowskiego. Marian miał być przedmiotem; przedmiotem służącym wyeksponowaniu pewnej tezy. Jego człowieczeństwo się nie liczy.

Wstrząsającym dopełnieniem powyższych słów niech będzie zestawienie sceny śmierci Mariana ze sceną egzekucji Jacka. Ile trzeba mieć cynizmu, by nawet w obrazie śmierci niewinnego człowieka, skupiać się przede wszystkim na uczuciach mordercy? A przecież tak właśnie jest. Mamy zawiniętą w ścierkę twarz stękającego taksówkarza i Jacka, który przeżywa głęboki, hamletyczny wręcz dramat: "Rozbić ten kilkukilogramowy kamień o głowę tego osobnika, czy nie?". No, a to idzie przecież jeszcze dalej. Bo po raz kolejny człowieczeństwo Jacka zostaje wyeksponowane w dniu egzekucji, kiedy to całego jestestwo woła: "Chcę żyć!". Owinięta ścierką/kocem twarz Mariana była tylko parszywą eufemistyczną zagrywką Kieślowskiego, który wtedy nie chciał krzyczeć ustami bohatera. Wtedy też na planie pierwszym był Jacek. A nie prawdziwa ofiara.

Razi to podstawowe założenie, którego ślady możemy znaleźć już w tytule. Zestawmy sobie jeszcze obraz powieszonego przez dzieci kota z początku filmu, śmierć Mariana i egzekucję Jacka. Kieślowski zrównuje to najzwyczajniej w świecie. To przecież oczywiste, że taka właśnie intencja mu przyświecała. Zrównał śmierć kota, niewinnego człowieka i śmierć mordercy w majestacie prawa. A może nawet nie zrównał? W końcu od pierwszych scen towarzyszyła mu chęć uczłowieczenia Jacka i zanegowania zasadności kary śmierci. Morderca Jacek przy popełnianiu zbrodni przeżywa dramat. Jak wyglądają egzekutorzy? Kryje się w nich jakaś nieugięta pasja zniszczenia tego młodego życia, chłód i bezwzględność. Tak przynajmniej zbudował tę scenę reżyser.

Ale czego się nie robi dla poparcia własnych poglądów czy jakiejś tezy? Jak się nie potrafi wejść w rzeczową polemikę, którą cechowałaby jakaś przyzwoitość, to tworzy się dzieło grubymi nićmi szyte, operujące schematami rażącymi aż po oczach. Taką agitkę zafundował nam tutaj Kieślowski i nie uratuje jej ani dobra rola Mirosława Baki, który zbudował naprawdę solidny kontrast – wedle założeń reżysera – dla Mariana, ani świetne zdjęcia Idziaka, które także podążały tym tropem.. Czas otworzyć oczy i strącić z piedestału twory, które niesłusznie określa się dziełami wielkiej wagi.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Krótki film o zabijaniu" w swoim tytule, czyli w czterech wyrazach, zawiera dosyć precyzyjne... czytaj więcej
Młody człowiek zabija z zimną krwią pierwszego człowieka, który staje mu na drodze. Śledzimy równocześnie... czytaj więcej
Kino moralnego niepokoju było powszechnie uważane za narzędzie walki z ówczesną władzą, jaka panowała w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones